Gdy wspominam Pawła Adamowicza uśmiecham się. Miałam okazję poznać go osobiście kiedyś podczas podróży samolotem na Targi Książki w Krakowie.
Podzielę się z Wami tym wspomnieniem, do którego sama się uśmiecham…
Jechałam na Targi Książki do Krakowa. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było. Promowałam chyba Zamek z piasku. Wybrałam samolot. Już w autobusie, który nas wiózł do samolotu zobaczyłam Pana Prezydenta.
Myślę sobie – przecież go znam! To mój prezydent!
Podeszłam do niego. Przedstawiłam się, powiedziałam, że mam spotkanie autorskie w Krakowie i że serdecznie go zapraszam na to spotkanie.
Pan Prezydent miło ze mną porozmawiał, powiedział, że niestety obowiązki nie pozwalają mu przyjść. I nagle mówi.
– Pani Magdo, ale zapraszam panią na wódkę!
O matko!
Oczywiście byłam pewna, że żartuje.
Chwilę potem zadzwoniłam do mojego brata i mówię:
– Ty wiesz? Pan prezydent Adamowicz zaprosił mnie na wódkę!
A mój brat na to.
– Tak, tak, a mnie Angela Merkel na wino.
Oczywiście nie uwierzył.
Każdy, kto był na Targach w Krakowie, wie, jakie to jest targowe szaleństwo. Tłumy na ulicach, w dzień i w nocy. Wieczorem poszłam z koleżankami na wino, sobie siedzimy i dzwoni telefon. Numer nieznany.
Jedyną osobą, jaka dzwoniła wtedy z numeru nieznanego był mój brat. Więc odbieram.
– No halo?
– Dzień dobry pani Magdo, mówi Paweł Adamowicz, byliśmy umówieni na wódkę.
– Kuba! Nie wydurniaj się! – byłam pewna, że mój brat robi mi kawał.
– Pani Magdo, ale tu naprawdę Paweł Adamowicz.
– Terefere.
– Pani Magdo, może dam pani mojego asystenta.
Uwierzyłam.
– O Boże, przepraszam pana, panie prezydencie! Byłam pewna, że to mój brat kawał sobie robi!
Faktycznie, Pan Prezydent wraz z całą ekipą z Trójmiasta (To był targowy rok poświęcony literaturze z Pomorza i Kaszub) siedział w restauracji niedaleko rynku.
Gdy wchodziłam, zobaczyłam, że przed drzwiami stał uliczny grajek. Trzymał akordeon i grał.
Weszłam do środka, zostałam bardzo miło przywitana. Trochę porozmawialiśmy, dałam w prezencie książkę dla jego żony. Potem pan prezydent chciał zaprosić tego grajka do środka, ale obsługa się nie zgodziła. Ja pożegnałam się i wyszłam.
Gdy wracałam na rynek, Kraków spowiła mgła. Dochodziła już chyba północ, lampy się oczywiście paliły, ale cały Kraków był we mgle.
I tej nocy spotkałam towarzystwo z Wydawnictwa Filia. Marysię, Olgę i Mateusza. Rozmawiam z nimi, opowiadam, że byłam „na wódce” z panem prezydentem, śmiejemy się.
Nagle słychać dźwięk akordeonu.
Patrzymy, przez mgłę wyłania się jakiś tłum. Kilkanaście osób. Na przedzie idzie przygrywający na akordeonie grajek i jakiś wysoki, czymś wymachujący mężczyzna.
Widok niesamowity. Wyłaniali się z tej mgły, jak w jakimś śnie.
Ja patrzę na wymachującego czymś mężczyznę i nagle do mnie dotarło.
– O matko! To przecież pan prezydent! – zawołałam.
– O matko! On wymachuje naszą książką! – Powiedziała Olga, albo Marysia.
– Jak z Hrabala. – skwitował Mateusz.
I taki widok mam przed oczami. Uśmiechnięty, wesoły, wyłania się z tej ogromnej mgły i radośnie macha moim Zamkiem z piasku.
Spoczywaj w spokoju, Panie Prezydencie. Dziękuję. Za tę uważność.